NIE „Wiedzę możemy zdobywać od innych, ale mądrości musimy
nauczyć się sami.” – Adam Mickiewicz
Amelka
Mam na imię Amelka :) mam dopiero 2 i pół roczku i nie chcę więcej cierpieć, chcę żyć
i być szczęśliwa. Jeszcze będąc w brzuszku u mamusi moje kruchutkie życie wisiało na włosku. Ze względu na wysoką przezierność karkową kazali zrobić mamusi badania prenatalne. Od 12 tygodnia aż do 24 tygodnia ciąży nikt nie widział mojego zadartego noska ;) tylu lekarzy, tyle igieł wbijanych mamusi, a to tylko dlatego, aby pomóc mi…
Proponowano mamusi amniopunkcję, ale ze względu na to, że mogła nas stracić bo istniało duże ryzyko, szczególnie że brzuszek dzieliłam z braciszkiem to się nie zgodziła. Płakała codziennie, martwiła się abym dała radę przyjść na świat, aby mogła mnie zobaczyć. Lekarze podejrzewali u mnie zespół Patau ... Mamusia w to nie wierzyła... Pamiętam raz, strasznie płakała i była zdenerwowana… Pani doktor powiedziała mamusi, że możemy nie robić dalszych badań i po prostu usunąć... Bałam się... bałam się,
że moja mamusia nigdy mnie nie przytuli, nie zobaczy… Ale wierzyłam, że moja mamusia na to nie pozwoli... Była wówczas bardzo zdenerwowana i my w brzuszku także...
Mama się bała, że mnie straci jak przyjdę na świat bądź nie wytrzymam do tego czasu
i w ciszy odejdę... Mama nie wiedziała co zrobić, abym mniej cierpiała...
Nie wiedziała co ma zrobić, płakała cały czas... Mój braciszek też się bał tak samo jak ja... Mamusia wiedząc, że ma nas dwoje w brzuszku bała się zrobić cokolwiek, nie chciała narazić naszego kruchego życia... W końcu uwierzyła, że mimo tego co mówią jej ci ludzie w białych fartuchach, że to nie możliwe abym była chora…
Dzięki mamusiu, że słyszałaś co mówię, dziękuję, że mnie zrozumiałaś.
Niektórzy nazywają to instynktem, a ja mówiłam tylko tak cichutko i tylko Ty mogłaś to zrozumieć.
Przyszłam na świat cała i zdrowa, braciszek także, tylko że on nie płakał jak go wyciągnęli z brzuszka... Byłam smutna, mimo tego, że płakałam bo znów chciałam czuć Twoje ciepło i bicie Twojego serduszka... Tym razem bałam się o niego... Nie oddychał i był siny, czy Ty to mamusiu widziałaś?! Jak nas zabrano od Ciebie jakaś pani robiła nam zastrzyk, nie wiem mamusiu dlaczego i czy na to pozwoliłaś... Mamusiu, ja się bardzo źle czułam po tym zastrzyku... Podawali nam coś do picia, ale nie wiem co, nie było dobre, ja chciałam twoje mleczko... Dlaczego? Czy Ty mamusiu na to pozwoliłaś?? Gdzie jesteś?? Nie ma mojego braciszka obok, ja śpię, nie płaczę...
Mamy już 2 miesiące :) Ach jak ten czas szybko leci :) Mamusiu nie wiem dlaczego, ale nie mogę wyprostować główki, oczka też wciąż do góry uciekają... mamusiu co się dzieje...
Nie słuchaj tego, że podoba mi się sufit bądź lampa... coś mi dolega!!
Mamusiu, czy braciszek też tak robił jak był malutki?? Na pewno nie ... coś jest nie tak, słyszysz???!!! Mamusiu, ale coś mi się dzieje z rączką, tam gdzie wówczas dostałam jakiś zastrzyk, boli, nie dotykaj... Tatuś mnie zabiera do lekarza? Dlaczego? Mamusiu, nie ruszajcie mojej rączki bo bardzo boli... Mamusiu już wróciłam z tatusiem :) Pani doktor powiedziała, że to normalny odczyn poszczepienny i nie ważne było, że był powyżej 10 mm...
Dobrze, że braciszkowi nic nie jest, być może tego po prostu nie widać...
Do 4-tego miesiąca tylko jemy i śpimy, mamusiu dlaczego??? Też nie wiesz??? Myślisz, że to normalne??!!
Jak ten czas szybko leci, mamy już 7 miesięcy :) Mamusiu gdzie jedziemy?? Na bilans?? Ok.
Mamusiu dlaczego ta pani idzie do mnie ze strzykawką?? O nie... ma ich dwie... mamusiu dlaczego zapomniałaś, że miesiąc wcześniej miałaś być na szczepieniu a teraz dostaniemy dwa?? Aż tyle?? 5w1 i WZW B??? Dlaczego ta pani nie zadzwoniła do ciebie wcześniej a dziś będzie aż tak bolało??
Już na szczęście po... u mamusi najlepiej i najbezpieczniej... Ooo już jesteśmy w domku? Mamusiu, ale coś się ze mną dzieje,
nie wiem co... Mamo, nie mogę przestać płakać... Widzisz braciszek też zaczyna!!! Mamusiu to już parę godzin, co się dzieje??
Nie mamusiu to nie kolka!! Mamusiu cała się trzęsę i braciszek też, co Ty nam zrobiłaś??!!! Mamusiu!!! Mamusiu!!!
W końcu zasypiam i po jakimś czasie braciszek także... Mamusiu, ale dlaczego ja się nie uśmiecham? Mamusiu dlaczego już jesteś a ja już nie potrzebuję tak twojej obecności?! Co się stało? Ciekawe dlaczego teraz mam takie dziwne tiki, bawiąc się,
jakoś główką do dołu skręcam... hmm dziwne to i to aż do półtorej roczku od zastrzyku...
NOC: Mamusiu ratuj, nie wiem co się ze mną dzieje, nie wiem czy śpię czy nie, przytul, albo nie, nie przytulaj, nie dotykaj,
nie ruszaj mnie, nie bierz na ręce bo będę się rzucać i kopać!!!! Mamo dlaczego to tak długo trwa??!! Mamusiu!!!
Po 15 min zasypiam... TO TRWA DO DZIŚ...
Mamusiu, ale dlaczego ludzie Ci mówią, abyś znów pozwoliła podać nam zastrzyk?? Przecież byłaś przy mnie i widziałaś co się
ze mną działo?!! Mamusiu nie pozwól, ja nawet nie mogę nauczyć się mówić... chcę, ale nie mogę...
Mamusiu dlaczego ta pani mówi, że mam spektrum?? Od czego to się wzięło?? Od zastrzyków??
Mamo dlaczego ta pani w tym białym fartuchu mówi, że możesz szczepić w szpitalu?
I że ewentualnie będą mnie wówczas ratować jak coś się zacznie dziać???!!
Mamo ja mam dopiero niecałe trzy latka, a już tyle razy moje życie wisiało na włosku!! Czy wybaczysz sobie, że mogę odejść i już nie wrócić?! Mamo nie rób tego, ochroń mnie i pomóż...
Nathaniel
Mam na imię Nathaniel :) Jak byłem w brzuszku u mamy bałem się o siostrzyczkę,
jacyś ludzie chcieli ją zabić bo uważali, że jest chora... Fakt, dawała popalić i mi i mamusi, myślała że tylko ona jest w brzuszku ;) Nieraz z bólu mamusia płakała,
bo i ja musiałem walczyć o miejsce w brzuszku :) Do tej pory moja siostrzyczka daje mi w kość, ale kocham ją bardzo :) Wiesz co znaczy moje imię??? Dany od Boga :) Mamusia uważa, że uratowałem i siostrzyczkę i starszego braciszka i naprawdę to imię dla niej dużo znaczy, choć wcześniej nie wiedziała co oznacza :)
Jak przyszedłem na świat nie oddychałem chwilę, mimo tego ktoś coś robił ze mną,
że strasznie bolało, ponoć to był zastrzyk a miałem dopiero godzinę, później spałem, budziłem się tylko wtedy gdy chciałem jeść :) Spałem do 4 miesiąca życia budząc się tylko na cycusia jak i moja siostrzyczka.
Pewnego razu jak miałem 7 miesięcy, mama z tatusiem zabrali nas znów na zastrzyk, on straszne boli... Po zastrzyku po paru godzinach nie mogłem przestać płakać,
po paru godzinach następnych gdy rodzice stawali na rzęsach aby nas uspokoić, bo myśleli, że to kolki i nie pomyśleli by, że to właśnie przez te zastrzyki 5w1 i WZW B. Gdy już jakoś doszliśmy do siebie, zacząłem mieć takie dziwne tiki główką
w kierunku tułowia, przestałem mówić "mama", "mama am". Mama szukała przyczyn
co się z nami działo. Aż w końcu trafiła na STOP NOP, który prowadzi ciocia Justyna Socha z innymi ciociami i wujkami. Zobaczyła, że nie tylko u mnie, siostrzyczki i starszego braciszka takie coś się dzieje... Ja dopiero około 5 msc wstecz zacząłem patrzeć na mamę i widzieć ją, nie patrzeć przez nią…
Dopiero tych parę miesięcy reaguję na swoje imię. Mamusi się buzia nie zamykała, próbowała różnych terapii w domu, abym zaczął w końcu żyć! Mamusia nie jest po studiach gdzie uczą dorosłych jak pracować z dziećmi u których widać zaburzenia... Pracowała i nadal pracuje z nami metodą prób i błędów zanim otrzymamy kawałek kartki gdzie będzie napisane, że mamy spektrum... Mama też bardzo duuuużo mówi, czasami wydaje mi się, że chyba sama do siebie ;) Bo czasem jej nie słucham ;) Ale dzięki temu, dzięki zaparciu mamusi idę z mową jak wyścigówka :) manualnie lepiej idzie siostrzyczce, ale uczymy się od siebie :) Dobrze, że mamusia nie chce już pozwolić na te zastrzyki, bo nikt nie może jej dać gwarancji na to, że już nic się nam nie stanie,
a nie zaryzykuje ratowania nas, bo po co w ogóle nas narażać???!! Mamusia znów by płakała patrząc na nas, choć i tak bardzo często to robi gdy nikt nie widzi. Dziękuję cioci Justynie i wujkowi Arkadiuszowi, którzy pomogli mamusi uchronić nas przed tymi zastrzykami i możemy iść do przodu i żyć :) cieszyć się każdą chwilą :) Mimo, iż długa droga przed nami to jako rodzinka zawsze damy radę ;) no i jeszcze niech się siostra tak nie rządzi.
Brajan
Mam na imię Brajan :) to ja przed laptopem obok tej małej czarownicy, która jak mama chce rządzić wszystkimi ;) no może ja trochę też
bo po kimś to mam :)
Jak się urodziłem, mama była najszczęśliwszą osobą na świecie bo byłem jej pierwszym dzieckiem :)
Jak tylko się urodziłem, po 30 min
i mało brakowało a było by to w karetce ;) dostałem szczepienia,
ale po tym spałem i nie budziłem się nawet na jedzenie. Mama myślała,
że to normalne bo pani pielęgniarka powiedziała, że jestem zmęczony
30 min. porodem… Wycisnęli mnie
z brzucha mamy. To trwało 4 dni gdy mama na chama wręcz wybudzała mnie z budzikiem co 2 lub 3 h na cyca...
Gdy wróciła ze mną do domu po tych 4 dniach nie mogłem przestać płakać, trwało to bardzo długo... Z początku nie miałem kolek
i nie podginałem nóżek... Płakałem wciąż czy miałem sucho i byłem najedzony czy nie...
Później zacząłem mieć zaparcia, które mi towarzyszą już 12 lat... pomyślcie 12 lat się męczę...
Gdy miałem 2 i pół miesiąca, pani doktor pozwoliła mnie zaszczepić mimo zapalenia płuc... Powiedziała mamie, że jakby coś się działo to od razu daje skierowanie do szpitala... Tak więc po 2 dniach zacząłem bardzo kaszleć... Więc mama zawiozła mnie do szpitala, w szpitalu powiedziano mamie, że mam obustronne ostre zapalenie płuc... Mama się nie martwiła bo myślała,
że jestem pod dobrą opieką... Następnego dnia pani pielęgniarka powiedziała mamie aby pojechała się przespać na noc do domu a one mnie wezmą do swojego pokoju do wózeczka i będą miały na oku bo i tak nie mają co robić. Tak też mama zrobiła myśląc, że będę pod dobrą opieką... Myliła się... W szpitalu w Bielawie wieczorem zostałem wykąpany w gorącej wodzie, nie poparzyli mnie, ale była za gorąca... Pani pielęgniarka się spieszyła, bo mieli bardzo dużo dzieci do przyjęcia… Jak wykąpała to położyła
do łóżeczka mimo iż się darłem na cały oddział! Mama przyjechawszy rano aż dostała szału bo tak zdarłem swój głosik, że nie mogłem płakać tylko łkałem... Pani pielęgniarki nie było do czasu aż nie wyszedłem do domku... Oczywiście tej która mnie wówczas wykąpała... Po około tygodniu zostałem wypisany do domu w stanie dobrym...
Niestety długo nie trzeba było czekać i wróciłem z dusznościami! Przyjechałem wieczorem a rano mama szybko pojechała do domu po pampersy, miałem się dobrze gdy wychodziła. Gdy mama dojechała do domu usłyszała od wujka, że trzeba mnie natychmiast przewieść do Wałbrzycha na OIOM bo nie mogę oddychać! Że policja już była aby jak najszybciej dowieźć mamę
do szpitala... Bielawa od Uciechowa jest jedynie pół godziny drogi autobusami, bądź pieszo... Gdy mama przyjechała byłem pod tlenem... Pojechaliśmy na sygnale do Wałbrzycha... po badaniach nadal nic oprócz zapalenia płuc... musieli mi podawać większe dawki antybiotyków bo te które powinienem otrzymać nie działały... Strasznie to mama przeżywała... Jak patrzyła na mnie jak leżę podpięty pod różne kabelki, jak moje malutkie serduszko nie dawało rady już pracować... nie mówiąc już o otwarciu oczek... To był straszny czas, zostałem wyrwany z rąk śmierci... Mama była gotowa pójść za mną.. Nie wyobrażała sobie życia beze mnie... Gdy już doszedłem do siebie i bylem gotowy do wyjścia, pani doktor powiedziała, że konieczna będzie wizyta u neurologa za ok 4 miesiące. Że po tym niedotlenieniu może być z moją główką coś nie tak, że mogę być trochę upośledzony.
Po tych 4 miesiącach mama pojechała do neurologa, nie pytał za dużo co i jak, tylko obstukał młoteczkiem kończyny
i wg niego wszystko ok z adnotacją można szczepić. Tak więc co miesiąc miałem nadrabiane szczepienia...
Chorowałem strasznie aż do 10 roku życia... Rozwijałem się normalnie na ówczesną wiedzę "specjalistów" i mamy.
Niestety, ale nikt nie widział, że coś mi dolega...
Po szczepieniu MMR pierwszym, zacząłem być agresywny i autoagresywny... Nie pomagało nic... Mama, babcia, każdy myślał, że są dzieci grzeczne i łobuziaki, a ja właśnie byłem tym łobuziakiem. Bawiłem się godzinami autkami na podłodze układając je w rząd wzdłuż lub obok siebie (tak jak robi to obecnie moje rodzeństwo) nikt nie pytał mamy o jakieś konkrety. Siadałem, chodziłem wtedy kiedy trzeba więc wg wszystkich było ok. Nie było miesiąca abym nie dostał antybiotyku.
Po drugiej dawce MMR miałem silne bóle kończyn, czasem nawet nie mogłem ustać na nich. Oprócz tego mama zauważyła, że wtedy nastąpił regres. Kontakt wzrokowy mnie boli, nawet tykanie zegara rozprasza. Tiki oczami mam
od pierwszej dawki... mimo iż 4 lata temu dopiero zacząłem mówić wyraźnie nikt niczego nie widział.
Przed MMR uwielbiałem się przytulać, po już tylko czasem. Miałem swój własny świat.
Jak poszedłem do przedszkola wszystkie dzieci płakały, a ja nie... w ogóle... Nawet nie zauważyłem, że mama już wyszła...
Później ze względu na to iż nie słuchałem w przedszkolu i biłem i gryzłem dzieci wysłano mnie do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Strzelinie… Mama mówi, że zamiast się skupić na mnie to większe zainteresowanie pewnej pani psycholog budziło to kogo mama wybrała na mojego ojca... Że nie powinna mieć w ogóle dzieci skoro dokonuje takich a nie innych wyborów. Niestety wg badań przez psychologa i pedagoga wszystko było ze mną ok. To było w 2011r. Tak co rusz jak mama miała wizyty
w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej nadal utrzymywano, że mama jest niewydolna wychowawczo i to przez jej wychowanie tak właśnie się zachowuję.
W szkołach byłem gnębiony, dawałem się prowokować. W szkole w Borowie byłem zastraszany, wyzywany, przychodziłem z połamaną śniadaniówką, kartką z narysowanym penisem i podpisem to jest Brajan. Mimo wizyty mamy w szkole nie było lepiej. Mama zabrała mnie do szkoły w Zielenicach, myślała, że skoro mała szkoła to będzie inaczej. Niestety myliła się... Było jeszcze gorzej... Nauczyciele mnie wyzywali, jeżeli ktoś coś poskarżył to nie miałem szans na obronę. Byłem zmuszany siedząc w pokoju nauczycielskim po ok godz. i wmawianiu, że oni wiedzą, że to ja... Miałem dość i dla świętego spokoju się przyznawałem do wszystkiego. Nie byłem i nie będę aniołkiem, swoje mam też za uszami.
Później gdy już zbyt wiele się uzbierało, mama stojąca za mną murem, choć mimo wielu osób tak być nie powinno, znów mnie przeniosła do innej szkoły. Tym razem wróciłem do Borka Strzelińskiego. Przez jakiś czas było wszystko ok. Fakt, mam już za sobą 3-ci etap dojrzewania i klepałem dziewczynki po tyłkach i czasem powiedziałem coś czego nie powinienem, zwalano wszystko znów na rodziców, ale skąd my dzieci uczymy się brzydkich słów? Właśnie od innych dzieci. Lecz zdaniem jak i nauczycieli, dyrekcji szkoły ich dzieci są idealne. Oraz, że wystąpią do sądu o umieszczenie mnie w szpitalu psychiatrycznym, mimo iż mama znalazła mi już ewentualny na diagnozę we Wrocławiu. Ale jak i pani dyrektor tak pani pedagog, jak i pani obecna dyr. z GOPS Borów chcieli abym został umieszczony w Pieszycach. W końcu na ostatniej wizycie u pani dr psychiatry rodzice zostali poinformowani, że jest miejsce w szpitalu w Bolesławcu. Zawieźli mnie w środku nocy o godz. 1, nad ranem byliśmy na miejscu.
Ja i rodzice chcieliśmy mieć już to za sobą. Po 2 dniach przyjechali rodzice na wywiad gdzie powiedziano im, że nie będą mi podawać żadnych leków bo ma być to diagnoza. Dodam, że to mama podsunęła pomysł pani psychiatrze o autyzmie.
A to dzięki mojemu młodszemu braciszkowi.
Tak więc po wizycie mamy i taty wieczorem podano mi hydroksyzynę ponieważ starszy kolega mnie zaczepiał a ja się broniłem. Nie wysłuchano mnie gdy mówiłem aby sprawdzili monitoring, zagrożono, że jeżeli dobrowolnie nie pójdę na zastrzyk doprowadzi mnie ochrona... Bałem się... mama tego samego dnia zadzwoniła i powiedziała, że nie zgadza się na podawanie czegokolwiek bez jej zgody i informowania. Mimo to dostałem hydroksyzynę w tabletce następnego i kolejnego dnia. Mama z tatą przyjechali po mnie natychmiast. Mama dostawała telefon ze szkoły od p. pedagog, że jeżeli to zrobię to zrobi wszystko abym trafił do Pieszyc.
Mama znalazła p. dr Borysa w Mikoszowie. Moja diagnoza? Zespół Aspergera. Oczywiście p. dyrektor z GOPSu oraz p. dyrektor nie dawały za wygraną. Pani kurator zaś napisała, że mama wierzy iż mam spektrum z wyczytanej w internecie, nie pierwszy raz próbowano zrobić z mamy wariatkę. Pani dyrektor także twierdziła, że z jej obserwacji nie mam spektrum i konsultowała mój przypadek z jakimiś specjalistami. Tak więc byłem przebadany także przez biegłych sądowych, którzy także napisali, że Zespół Aspergera. Mama po rozmowie z p. psychiatrą stwierdziła, że jednak mimo już tylu zmian szkoły jeszcze raz trzeba.
Teraz się dobrze czuję w nowej szkole, rozumiany, nie wyzywany od czubków. Czuję się bezpieczny. Nie jestem i nie będę idealny tak jak każdy. I więc zanim coś powiesz, pomyśl przez co przeszła i przechodzi nasza rodzina. Moja mama wciąż walczy ze wszystkimi o mnie i moje rodzeństwo. Też w życiu nie miałem lekko, najpierw ojciec alkoholik, który miał mnie gdzieś to później dziadek wariat. Mam mamę i tatę którzy mnie kochają i rodzeństwo. Nie potrzeba mi nic więcej.
List do Rzecznika Praw Dziecka, Rzecznika Praw Rodziców, Ministra Sprawiedliwości i Ministerstwa Zdrowia
Szanowni Państwo !
Byłam szczęśliwą żoną Łukasza i matką trójki wspaniałych dzieci, Brajana (11 lat), Amelii i Nathaniela (bliźnięta - prawie 2 latka). Kochamy ich nad życie. Staramy się by miały jak najlepiej, dlatego walczymy o nasze pociechy całym sercem.
Mój najstarszy syn od wczesnego dzieciństwa sprawiał problemy wychowawcze. Między 4 a 5 rokiem życia stał się bardzo agresywny. Jego zachowanie było nieuzasadnione, nie adekwatne do sytuacji. Napady złości i agresji były bardzo częste.
Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji szukałam pomocy, jeździłam z synem do poradni pedagogiczno-psychologicznej gdzie
za każdym razem opiniowano iż jego zachowanie wynika z mojej winy, ze złego i nieumiejętnego wychowania. Mimo wszystko
w późniejszych latach zachowanie dziecka mimo moich starań nie ulegało poprawie a pogorszeniu. Nie rozumiejąc w czym tkwi problem wielokrotnie zgłaszałam szukając pomocy i wsparcia u specjalistów.
Przez ostatnie 3 lata problemy zaczęły się piętrzyć i stawać co raz poważniejsze. Wtedy właśnie w 2014 roku ograniczono mi władzę rodzicielską na podstawie moich wyników badań TK głowy, które nie wykazały guza przysadki. Wydano jednak wyrok powołano się jedynie na paragrafy i przydzielono kuratora. Syn w tamtym czasie uczęszczał do szkoły podstawowej w Borowie. Tam moje dziecko (co ujawniło się po pewnym czasie) było gnębione, wyzywane, poniżane i zastraszane przez rówieśników.
Stał się kozłem ofiarnym pod okiem nauczycieli, którzy nie widzieli problemu i nie robili z tym nic. Byłam zmuszona przenieść Brajana do innej placówki. Niestety tam sytuacja się odwróciła. Tym razem mój syn stał po złej stronie, ponadto zaczęło się wczesne dojrzewanie. Jego zachowanie wobec koleżanek stało się wulgarne, dotykał je w miejsca intymne (dotykał piersi,
klepał w pośladki), używał wulgarnych gestów i przykrych zwrotów. Szkoła obarczyła mnie i męża odpowiedzialnością za takie postępowanie. Zarzuciła nam niewłaściwe zachowanie w domu w obecności dzieci co jest całkowitą nieprawdą. Cała sytuacja bardzo nami wstrząsnęła, tym bardziej że Brajan w domu zachowuje się normalnie jak nastolatek. Stanowisko szkoły było niesprzyjające. Na własną rękę ponownie zaczęliśmy szukać pomocy. Zapewniliśmy dziecku opiekę prywatną psychologa pani K. M., spotkania co dwa tygodnie. Polecono nam także zapisać go do seksuologa dziecięcego, tak też zrobiliśmy.
Tam dowiedzieliśmy się iż jego zachowanie nie odbiega od normy i nie jest na tyle rażące by było traktowane jako zaburzenie.
Wg lekarza było to naturalne, gdyż chłopcy w tym wieku zaczynają się interesować seksualnością obu płci , a ponadto syn
wszedł już w okres dojrzewania. Problem pojawia się tylko w szkole i w gronie rówieśników, w domu jest wzorowym nastolatkiem.
Nastąpiła poprawa, która nie trwała nazbyt długo. Problem niestety powrócił, dodatkowo syn zaczął przeszkadzać na lekcjach i utrudniać prowadzenie zajęć. Grono pedagogiczne było wściekłe na nas rodziców i ponownie zrzuciło winę na nas. Dziecko było potraktowane z góry przez pedagoga, który zamiast je wesprzeć i w jakiś sposób nakierować, próbował wymusić na synu przyznanie, że jego zachowanie wywodzi się z domu, a jego wzorem do naśladowania jesteśmy my.
Zdaliśmy sobie sprawę, że tam na pewno nie otrzyma właściwego wsparcia. Udaliśmy się z synem do kolejnych specjalistów. Stanowisko pedagogów mimo to nie uległo zmianie, spotkaliśmy się z bardzo przykrym i krzywdzącym zachowaniem z ich strony.
Psychiatra na początku także nie mogła sensownie wytłumaczyć zachowań syna, tak więc tkwiliśmy w martwym punkcie. Był badany przez biegłych psychologów i psychiatrę, oni także nic nie wnieśli nowego, a w opinii napisali, że potrzebna jest diagnoza szpitalna w szpitalu psychiatrycznym. Dostaliśmy skierowanie do Szpitala Psychiatrycznego przy ul. Koszarowej we Wrocławiu.
Od maja 2017 roku czekamy na wyznaczenie terminu. Niestety Szkoła jak i powiadomiony przez nią GOPS oraz kurator, stwierdzili że syn musi natychmiast trafić na oddział, bo w przeciwnym razie sprawa trafi do sądu. Nalegali na umieszczenie dziecka na oddziale w Pieszycach na co absolutnie wraz z mężem nie wyraziłam zgody (w ośrodku o bardzo złej i rażącej renomie).
6 lutego bieżącego roku po raz kolejny udaliśmy się do psychiatry prosząc o pomoc. Przedstawiliśmy całą sytuację pani doktor, która była bardzo poruszona całą sprawą. Nie zrozumiałe jest dla nas to, że osoby nie posiadające w tym zakresie wiedzy decydować chcą za psychiatrę. Dr O. zgodziła się nas wesprzeć, po opisaniu sytuacji, iż przez przypadek natknęłam się na zespół Aspergera w internecie (ponieważ szukałam na własną rękę już przyczyny) wszystkie zachowania, tiki, unikanie kontaktu wzrokowego, brak empatii pasowały mi jako matce, osobie która przebywa z dzieckiem w różnych sytuacjach. Podzieliłam się tymi wiadomościami z panią O., z jej ust padły słowa: ”że też wcześniej o tym nie pomyślałam”. Znalazła jedno miejsce dla chłopca w Szpitalu w Bolesławcu. Nie czekając ani chwili pojechaliśmy z synem do tamtejszej placówki. Lekarz przyjmujący nasze dziecko na oddział zdziwiony diagnozowaniem syna w tak późnym wieku (11-to latek już dawno powinien być objęty terapią), ponadto był zdziwiony podjętymi krokami, otwarcie przyznał że nie jest to odpowiednie miejsce dla dziecka z takimi zaburzeniami, a diagnozowanie Zespołu Aspergera powinno odbywać się w zupełnie innych warunkach.
Ostatecznie zgodził się na hospitalizację, ponieważ poinformowaliśmy go o stanowisku kuratora, GOPS-u, Szkoły oraz sądu. Celem umieszczenia go w Szpitalu miała być jedynie obserwacja zachowań i diagnozowanie zaburzeń pod kątem Zespołu Aspergera co było wyraźnie napisane na skierowaniu. Zaznaczono iż syn nie wymaga żadnego leczenia farmakologicznego, które mogłoby zaburzyć wynik obserwacji.
Dziecko podczas rozmów telefonicznych bardzo mocno płakało, co wzbudziło we mnie straszny niepokój. W trakcie rozmów z lekarzami informowano mnie że taka reakcja dziecka jest prawidłowa i nie należy się martwić, co więcej Brajan uczestniczył w grupowych zajęciach z psychologiem, który nic niepokojącego nie zauważył.
Stan syna nie ulegał poprawie, nadal płakał. Bardzo mnie i męża to martwiło. Brajan często przebywał poza domem na wycieczkach, feriach czy wakacjach, nocował poza domem i nigdy nie płakał. Poprosiliśmy o indywidualną rozmowę syna z psychologiem lub psychiatrą który pomoże mu się uporać z emocjami. Niestety prośba została zbagatelizowana. Kolejnego dnia zostaliśmy poproszeni o przyjazd do placówki. Na miejscu przeprowadzono z nami krótki wywiad, poinformowano nas również że diagnozowanie potrwa od 2 do 3 tygodni. Jeśli po tym czasie uda się określić rodzaj zaburzeń zostanie ewentualnie wdrożone leczenie. Wróciliśmy do domu pełni nadziei. Jeszcze tego samego dnia syn powiedział nam w czasie rozmowy telefonicznej iż podano mu zastrzyk, o czym nie zostaliśmy poinformowani przez personel medyczny, gdzie nie pytano mnie również o jakąkolwiek zgodę. Dla uściślenia wcześniej otrzymywaliśmy telefon np. z informacją o pobraniu krwi na badania na obecność środków psychoaktywnych takich jak: amfetamina, metamfetamina, marihuana, ekstazy benzodiazepina i opiaty u 11-to latka! A o podaniu leków już nie. Przemilczano sprawę. Jak się później okazało (w wyniku mojego własnego śledztwa) powodem podania leków była sprzeczka. Syn poszarpał się z innym podopiecznym. Zamiast jakiejkolwiek rozmowy zmuszono go pod groźbą doprowadzenia siłą przez ochronę do poddania się iniekcji i wstrzyknięcia leku.
Starałam się zrozumieć, usprawiedliwić działanie lekarzy w tamtej chwili. Pomyślałam: „Tam też pracują ludzie, może ten jeden raz postąpili w taki sposób i sytuacja się nie powtórzy. Przecież wiadomo, że w takich ośrodkach nie można narzekać na brak pracy. Być może w natłoku obowiązków podjęto takie kroki.” Niestety kolejnego dnia mojemu dziecku znów podano leki, tym razem w tabletce. Trzeciego dnia sytuacja się powtórzyła. Skończyła się nasza cierpliwość i wyrozumiałość. Nie na tym miało polegać diagnozowanie. Miało być obserwowane jego zachowanie, tymczasem otumaniany był lekami uspokajającymi. Podawano mu hydroksyzynę. Bez postawienia diagnozy wdrożono leczenie farmakologiczne, nie tak miało to wyglądać. Postanowiliśmy z mężem pojechać na miejsce i osobiście wyjaśnić dlaczego tak się dzieje. Już po pierwszym incydencie telefonicznie nie wyraziłam zgody na podawanie kolejnych dawek leków uspokajających i ponownie poprosiłam aby syn mógł porozmawiać z psychologiem, który wyjaśniłby co zaszło między chłopcami i wytłumaczył Brajanowi czego nie powinien robić, jak powinien się zachować w podobnych sytuacja w przyszłości. Niestety ani jedno ani drugie nie miało miejsca. Personel szpitala został poinformowany przez nas o decyzji zabrania dziecka z ośrodka do domu. Kazano nam poinformować o tym kuratora i pedagoga szkolnego. Od początku wiedzieliśmy, że rozmowa nie będzie łatwa i przyjemna. Zadzwoniłam.
Pani pedagog nie przyjmowała żadnych tłumaczeń, potraktowała mnie z góry, nie słuchając w ogóle moich argumentów. Zagroziła, że jeśli faktycznie przerwiemy hospitalizacje na własne żądanie napisze do sądu stosowne pismo i od tamtej chwili nie mamy co liczyć na przychylność szkoły, co przysporzy nam kolejnych problemów. Po tej rozmowie skontaktowałam się również z kuratorem. Nie słuchała również żadnych wyjaśnień, argumentów. Padły kolejne groźby. Powiedziała, że jeśli zabierzemy syna to dziecko i tak zostanie ponownie umieszczone w placówce i to takiej jaką sami wybiorą, ale tym razem na mocy wyroku sądu. Ponadto zadba o to by diagnozowanie syna odbywało się poza moją kontrolą, bez możliwości wglądu w dokumentację medyczną i bez prawa o decydowaniu o leczeniu. Dzięki temu nie będzie potrzebna żadna moja zgoda.
Czy tak powinien zachowywać się kurator? Człowiek, który uważa że to ja na siłę próbuję diagnozować syna i udowodnić mu chorobę, doszukuję się u niego chorób? On ma dopiero 11 lat. Po lekach jakie otrzymał męczyły go bardzo silne bóle głowy, godzinami patrzył jedynie przed siebie, nie rozmawiał z nami, odpowiadał tylko na proste pytanie „tak” lub „nie”, jego twarz pozostawała bez wyrazu, a spojrzenie puste. Był zupełnie nieobecny. Bardzo długo dochodził do siebie. Dodatkowo drętwiała mu ręka, nie mógł nią chwilami poruszać. Wróciły problemy skórne, które udało nam się unormować. Zaostrzyło się ASZ, w szczególności na buzi dziecka. Syn obecnie ma koszmary związane z przebywaniem w szpitalu psychiatrycznym.
Mi jako matce pęka serce, patrzę każdego dnia na niego i mam cały czas nadzieję, że to tylko zły sen i w końcu ktoś potraktuje nas rzetelnie i sprawiedliwie. Dobro dziecka wygra. Każda próba pomocy Brajanowi pozostaje bez odpowiedzi ponieważ do tej pory był przez specjalistów uważany za zdrowego chłopca nie wymagającego pomocy a problemy wychowawcze miały być przejściowymi ze względu na wiek i dojrzewanie. Cała wina spadała na nas rodziców, którzy mają zły wpływ na dziecko. Kurator, pedagog szkolny i GOPS od samego początku nie są obiektywni, traktują bez szacunku, oceniają po wyglądzie. To nie jest obiektywne podejście. Z czasem gdy problemy przybierały na sile padło podejrzenie na Zespół Aspergera. Nie jest to choroba psychiczna a mimo to wszelkie instytucje zamiast nam pomóc na siłę chcą zamknąć dziecko w Szpitalu Psychiatrycznym.
Niech nam w końcu ktoś pomoże, jeśli rzeczywiście wina leży po naszej stronie niech nas wysłucha i ukierunkuje co mamy robić skoro to kwestia wychowania, a nie zaburzenie. Od stycznia uczęszczam na trening podnoszenia kwalifikacji wychowawczych.
Po zabraniu dziecka ze Szpitala w Bolesławcu, oddaliśmy syna pod opiekę psychiatry dr. J. B. Mamy nadzieję, że w końcu ten człowiek położy kres cierpieniom Brajana, bo on strasznie wszystko przeżywa. Jest to znakomity w swojej dziedzinie specjalista. Kontaktował się z poprzednim psychiatrą syna. Wspólnie z dr O. stwierdził, że zachowanie Brajana jest szczególne, co widać nawet w opinii wydanej przez szkołę do której cały czas uczęszcza. Usłyszeliśmy: PAŃSTWA SYN NAJPRAWDOPODOBNIEJ CIERPI NA ZESPÓŁ ASPERGERA (…). Właśnie w tym kierunku zostanie podjęta kolejna próba diagnozowania. Boję się, że sąd mimo naszej troski zdecyduje się umieścić nasze dziecko na oddziale psychiatrycznym tak jak nam powiedział kurator przed zdiagnozowaniem u dr. B. Szybka diagnoza jest kosztowna, 4 wizyty po 650zl. Nie stać nas na to, ponieważ tylko mąż pracuje.
Za nami dopiero pierwsze spotkanie, oraz wywiad przed nami. Chcemy uniknąć dodatkowej traumy. Spektrum autyzmu jakim jest Zespół Aspergera nie jest chorobą umysłową. Dzieci dotknięte nim poddaje się jedynie obserwacji, w ośrodkach do tego przeznaczonych. Tym bardziej ogarnia nas zdumienie, że kurator, sąd jak i inne organy zmuszają nas do umieszczenia chłopca w zakładzie z dziećmi chorymi psychicznie, tak miało to miejsce wcześniej. Personel takiej placówki czuje się zdezorientowany i bezradny. Nie wie jak z takimi dziećmi postępować i faszeruje lekami uspokajającymi.
Pani kurator zaopiniowała w sądzie iż jestem osobą roszczeniową oraz agresywną słownie, oraz emocjonalną. Ja jako matka czuję się odpowiedzialna za moje dziecko i będę je bronić po kres swoich dni. Opieram się jedynie na swoich prawach i prawach dzieci. Wydaje mi się, że sprawa przybrała bardziej osobisty niż urzędowy próg. Pani kurator jest wyniosła oraz pisze sprawozdania mijające się z prawdą, na moją niekorzyść jak w przypadku guzka przysadki. Lecz czy jakakolwiek choroba jest podstawą do ograniczenia praw rodzicowi? Jeżeli dziecko jest czyste, zadbane, ma ugotowany obiad i ma gdzie mieszkać?? Czy ja jako osoba, człowiek, który zaczyna przyjmować leki nie ma prawa się czuć po nich źle i gdy dziecko jest w szkole skorzystać z drzemki w ciągu dnia?? Podczas jednej z jej wizyt w naszym domu doszło do niemiłego incydentu, do jednego z wielu… Było to w czasie gdy pogoda za oknem pozostawiała bardzo wiele do życzenia, padał deszcz, mieszkam na wsi więc na samej posesji w wyniku długotrwałych opadów było błoto. Po przybyciu kuratora do naszego domu poprosiłam grzecznie o zdjęcie butów lub dokładne ich oczyszczenie, co spotkało się z ogromnym oburzeniem i ignorancją. W naszym domu nie ma sieni czy ganku, wchodzi się bezpośrednio z dworu do mieszkania. Jak pisałam na wstępie mam jeszcze dwoje dzieci. W tamtym czasie bawiły się na podłodze i brały wszystko do buzi. Chodziło o ich bezpieczeństwo. W czasie wizyty pani kurator przeszła się po całym korytarzu zostawiając po sobie nie tyle ślady na podłogach ale i kawałki świeżego mokrego błota. Wg kuratora moja prośba nie tylko była nie na miejscu, ale i godzi w samego urzędnika, stwierdziła że takie oczekiwania uwłaczają jej funkcji. Posiadam nagranie z całej tej sytuacji.
Tak jak zostało nam zapowiedziane, spadają na nas kolejne problemy. Już po narodzinach bliźniąt dano mi do zrozumienia, że zachodząc w ciążę mnogą popełniłam jakąś zbrodnię, te słowa padły z ust pani sędzi na posiedzeniu ”jest pani taka przewidująca
i nie przewidziała pani tego?”. Kurator od początku groziła ograniczeniem mi władzy rodzicielskiej również względem młodszych dzieci, skoro ograniczono mi ją wobec najstarszego w 2014 roku.
Z początkiem marca tego roku otrzymaliśmy obiecane pismo z sądu o wszczęciu postępowania z urzędu o ograniczenie nam obojgu władzy rodzicielskiej nad bliźniakami.
Przed zajściem w drugą ciążę zawarłam związek małżeński. Tworzyliśmy szczęśliwą trzyosobową rodzinę. Dopiero ponad rok po ślubie okazało się, że Brajan będzie miał rodzeństwo, jeszcze większym zaskoczeniem okazał się fakt iż będą to bliźnięta.
Po bardzo trudnej ciąży z powikłaniami i ciężkim porodzie, który zakończył się cesarskim cięciem i komplikacjami postanowiłam że będę walczyć o dzieci. Po ich narodzinach wyraziłam zgodę na wszelkie zalecane procedury medyczne. Zaszczepiono je i w tym samym czasie wdrożono antybiotyk dla całej naszej trojki, co nie powinno mieć miejsca. Nie poinformowano mnie o niebezpieczeństwie takiego połączenia jak i samych powikłań. Tkwiłam w niewiedzy. Po Wypisie szczepiłam wg kalendarza szczepień. Ani razu nie wspomniano mi o skutkach ubocznych czy przeciwwskazaniach. Już po pierwszym szczepieniu u córki stwierdzono alergie. Mając dwa miesiące córce pojawił się ropień na rączce po szczepieniu BCG, strasznie płakała, nie pozwoliła na dotknięcie rączki, natychmiast wysłałam męża z dzieckiem na pogotowie. Tam pani dr K., pediatra powiedziała, że to normalne, że czasem tak jest i samo minie, ale aby tego nie ruszać. Mimo zaleceń pediatry mój instynkt mówił ”wyciśnij to, tak nie może być”. Tak też uczyniłam, po jednym dniu minęło. Po tygodniu moja córka zaczęła się strasznie wyginać do tyłu, aż ciężko było nam niekiedy ją podtrzymywać, a zaledwie miesiąc wcześniej dzieci miały USG przezciemiączkowe, które nie wykazały żadnych zmian. Wszystkie inne niepokojące mnie symptomy były zgłaszane m.in. nieutulony płacz czy i drgawki. Nie było to wiązane bezpośrednio ze szczepieniami. Pediatra odpowiadała zdziwieniem i niedowierzaniem, kwitując że nie ma czegoś takiego jak niepożądane objawy poszczepienne i za późno się zgłosiłam do lekarza. Ogarnął mnie niepokój i strach o zdrowie bezbronnych niemowląt.
Przekonano mnie co do cudowności i cudotwórczego, wręcz zbawiennego działania szczepień. Woziłam dzieci na kolejne sczepienia. Tak też było 1 grudnia 2016 roku. Zgłosiłam się do POZ w Borku Strzelińskim z w pełni zdrowymi bliźniętami, które miały po 7miesięcy, tryskały radością, ciągle się uśmiechały, bawiły rączkami, były ciekawe świata i „mówiły”, ”mama”, ”mama am”. Zapewniono nas, że nic się nie stanie, może jedynie pojawić się trzydniowa gorączka i preparat jest w pełni bezpieczny. Po tygodniu od szczepienia, syn Nathaniel przestał mówić, zaczął unikać kontaktu wzrokowego. U obojga, u Nathaniela jak i u Amelii pojawiły się drgawki i „tiki” główki, dodatkowo wykręcały się w nienaturalny sposób. Byliśmy przerażeni. Natychmiast udaliśmy się na pogotowie. Tam zostaliśmy poinformowani, że to naturalna reakcja poszczepienna, że tak organizm się uodparnia na zaszczepiony wirus. Byliśmy sfrustrowani patrząc na cierpienie tych małych istot, ogarnęła nas rozpacz i bezradność.
Zaczęliśmy z mężem szukać sami odpowiedzi co się tak naprawdę stało z naszymi dziećmi. Okazało się, że nie tylko nasze tak cierpiały, że takich dzieci w Polsce jest setki tysięcy, a to co się z nimi działo to tzw. ciężki NOP. Natychmiast udałam się do przychodni, dr R. G., która kwalifikowała dzieci na szczepienie w odpowiedzi na moje pytanie dotyczące wystąpienia powikłań stwierdziła, że sama jestem sobie winna bo wyraziłam zgodę wiedząc, że po pierwszej iniekcji pojawił się ropień, nie ma czegoś takiego jak NOP. Nie udzieliła mi żadnej rady, wystawia jedynie skierowanie do neurologa. Odjęło mi mowę. Postanowiłam, że dowiem się więcej przy następnej wizycie i przygotowałam listę pytań. Poprosiłam panią doktor z POZ w Borku Strzelińskim o odpowiedź na nurtujące mnie pytania odnośnie przeciwwskazań i powikłań. Zbywano mnie, więc dostarczyłam pytania na piśmie. W tym samym czasie szukałam pomocy kogoś, kto „odda” mi dzieci, bo ich zachowanie po ostatniej wizycie szczepiennej w POZ uległo diametralnej zmianie i nie powróciło do normy. Nikt nie był mi w stanie wytłumaczyć tego, że zdrowe i dobrze rozwijające się brzdące nagle doświadczyły regresu. Dopiero po wizycie u kręglarza, kilka dni po umówionej wizycie bliźnięta samodzielnie usiadły bez najmniejszego problemu, gdzie wcześniej nawet przytrzymywane nie potrafiły utrzymać równowagi. Poczułam ogromną ulgę, choć ich rozwój motoryczny i umysłowy nadal stał pod wielkim znakiem zapytania.
Podczas każdej wizyty w POZ podsuwano mi pisma dotyczące odmowy dalszych szczepień. Nie podpisałam ich ponieważ nie byłam i nie jestem zagorzałym antyszczepionkowcem. Pragnę jedynie wiedzieć jakie są przeciwwskazania, powikłania, jaki to preparat, jaki jest jego skład i czy jest bezpieczny. Nie dostałam żadnej informacji w związku z powyższym. Lekarz nie ustosunkował się do moich pytań, które po dziś dzień zostały bez odpowiedzi. Jedynie co usłyszałam to upomnienie względem zaniechania szczepień i niestosowania się do obowiązku szczepiennego. Straszona byłam również sanepidem i grzywnami.
Młodszy syn Nathaniel po mimo upływu czasu nie zachowuje się adekwatnie do wieku, dlatego postanowiłam zgłosić się z nim do poradni, która mam nadzieję, nakieruje mnie i męża jak dalej postępować i wspierać synka. Mimo tak odległych terminów ćwiczę z synem, udało mi się go nauczyć dla większości prostych gestów, lecz nie dla niego, zaczyna pokazywać paluszkiem, zaczyna w końcu reagować na imię, lecz nie zawsze, staram się jak najdłużej utrzymać jego wzrok na sobie, są dni kiedy całkiem się zamyka w swoim malutkim świecie i ciężko się do niego dostać, ale są także takie kiedy ćwiczenia osiągają taki poziom jakby był normalnym zdrowym dzieckiem. Chcę aby zaczął osiągać postępy, czynił progres w rozwoju, staram się jak mogę. Na samym początku chcemy wykluczyć autyzm. W kwietniu mamy umówiony termin na pierwsze spotkanie. Nie chcę popełnić tego samego błędu co przy Brajanie, będę walczyć o wszystkie dzieci do końca. Postanowiłam odroczyć terminy szczepień na czas diagnozowania dzieci. Nie dano mi takiej możliwości. Niestety cały czas POZ nie udzielał żadnych informacji a w zamian byliśmy nękani. POZ informował nawet GPS o nieszczepieniu dzieci, pani dr mimo mojego pisma, iż nie wyrażam zgody na przetwarzanie danych zrobiła to wbrew mojej woli i mojemu prawu. Naciskał na mnie także asystent Rodziny, pracownik GOPSU rozmawiał także z p. Dr o mnie i dzieciach oraz szczepieniach, gdzie pani doktor nie powinna rozmawiać z obcą osobą o leczeniu moich dzieci. Byłam zmuszona wypisać się z POZ w Borku Strzelińskim. Dzieci nie pozostają bez opieki medycznej. Całej trójce zapewniliśmy prywatną opiekę.
Tak jak pisałam wyżej, boję się, że sąd mimo naszej troski zdecyduje się umieścić nasze najstarsze dziecko na oddziale psychiatrycznym tak jak nam zapowiedział kurator, jeszcze przed zdiagnozowaniem 11-to letniego Brajana u dr. B.
Dodatkowo sąd wystąpił z wnioskiem o ograniczenie władzy rodzicielskiej nad pozostałą dwójką, Amelią i Nathanielem. Postępowanie zostało wszczęte z urzędu. Kluczową rolę odegrała opinia kuratora, który jak wspominałam jest stronniczy i zapowiedział nam swoje działanie z dużym wyprzedzeniem.
Co więcej z informacji jakie udało mi się uzyskać wynika, że gdybym rozwiodła się w tej chwili z mężem i wyprowadziła ze wspólnego domu zrzekając się całkowicie praw do dzieci, sprawa zostałaby umorzona. Sąd nie miałby podstaw bo ograniczenia praw ojcu dzieci.
W takiej chwili nasuwa się pytanie: „Dlaczego szczęśliwa pełna rodzina, gdzie rodzice nie nadużywają alkoholu, nie są dysfunkcyjni, jest tak dręczona?”. Sąd opierając się jedynie na nierzetelnej i stronniczej opinii, chce ograniczyć prawa rodzicielskie obojgu rodzicom zamiast ich wspierać w walce o zdrowie dzieci. W tej chwili rzucane są pod nasze nogi przysłowiowe kłody. Żyjemy skromnie ale schludnie, spokojnie, mąż pracuje, a ja zajmuję się dziećmi i domem. Dbamy o to by miały wszystko, w domu panuje nienaganny porządek, dzieci zadbane pod każdym względem, otoczone troskliwą opieką na co mamy świadków.
Jak już wspominałam nie nadużywamy alkoholu, nie ma awantur czy przemocy domowej.
Bardzo się wszyscy kochamy i wspieramy. Wartość, którą stanowi rodzina jest dla nas najważniejsza, od zawsze była priorytetem. Nie pojęty jest fakt, iż rujnuje się to o czym marzy większość ludzi.
Nie uważamy się za idealnych, nikt taki nie jest. Potrzebujemy tylko kogoś, kto nas wesprze i naprowadzi na właściwy tor nie narażając przy tym zdrowia i życia naszych dzieci. Zawsze kierowaliśmy się dobrem naszych ukochanych dzieci.
Z poważaniem
Karolina W.
(wraz z mężem i dziećmi)
(06.03.2018)
(Ze względu na ochronę danych osobowych, nazwiska lekarzy jak i mamy nie zostały tutaj podane.)
Wchodząc na poniższy link można dokonać wpłaty
na leczenie i terapie dla dzieci:
https://pomagam.pl/yohiyumr?fbclid=IwAR3pn3TpLZ33eF81BO2CBhua9G6s5JN3bve6rFMx3yS6zu_x1-nttCDpbHU